lecz bardzo trudno jest opowiedzieć o swoich wrażeniach. Dla mnie był w kilku swych częściach jak sfilmowany
wiersz, a znów w innych bardziej jak teatr. Jeżeli chce się rzeczywiście w pełni docenić to dzieło należy moim
zdaniem być przygotowanym do seansu. Tzn. wiedzieć, iż reżyser nie idzie na żaden kompromis z widzami , niczego
nie będzie ułatwiał, uładzał i tonował. Np. na początek przez paręnaście minut przyjdzie Wam patrzeć na obdrapane
zabudowania typu postpegeereowskiego tonące w strugach deszczu i błocie i błąkające się pomiędzy nimi (
pozornie bezładnie ) stado krów , jednak muzyka i otwierająca sie przestrzeń niczym perspektywa w obrazie pozwala
zauważyć symbol. Oto stado zostało uwolnione, nie wie co robic z tą nagłą swobodą , krąży po znanych ścieżkach by
w końcu ruszyć w nieznane. I to musi trwać właśnie tyle , w końcu jak zaczniesz iść parę kilometrów błotnista droga w
deszczu to zmokniesz i zmęczysz sie i tu tez masz się zmęczyć, zmoknąc ale dojść do celu . Celem jest zauważanie
podłości. słabości, zakłamania, konfidencjonalizmu, niewrażliwości, i mnóstwa innych grzechów dorosłego świata.
Świata, w którm nawet śmierć dziecka zupełnie zaniedbanego przez dorosłych inspiruje niskie instynkty i
wykorzystuje chwilowy poryw serca do oszustw i manipulacji. Oczekiwanie na zbawienie jest pełne lęków, przesądów
a kościoły są puste i tylko dżwięk kiedyś istniejacych dzwonów budzi sumienie.
Jeżeli nie jesteście gotowi na takie wyzwanie to nie oglądajcie tego dzieła z pobudek snobistycznych, czy też
kierując się tzw wskazaniami gustomierza, nie wszyscy w końcu musza zdobyc ten Ośmiotysięcznik Kina.
Nie no, żaden sarkazm. To po prostu - najprawdziwszy aforyzm. Nie sprawdzam, czy Twój własny, ale jeśli tak, to gratuluję.
A na tym świecie wszystko już napisano, więc zapewne ktoś, kiedyś, ujął myśl w słowa podobnie jak ja, ale znikąd nie plagiatowałem. Gdybym napisał tak: Mądry człowiek wspina się na Fuji tylko raz, głupi: dwa razy; tobym odgapił żywcem myśl Japończyków, ale czy maja oni rację?
O Japońcach wiem niewiele. Ale ta Twoja myśl to w zasadzie moje credo. Z tym że chociaż wielokrotnie pisałem coś podobnego, to nigdy nie wyraziłem tego tak precyzyjnie i "poetycko" zarazem. :-)
A mnie właśnie intryguje to japońskie zdanie, za nic nie wiem czemu drugi raz wspina się tam głupiec? Czy powtórne oglądanie Satantanga też podlega, przytoczonemu za Japończykami, prawidłu.
Polecam "Piknik pod Wiszącą Skałą". I wypowiedź Miriam: "Co ci ludzie robią tam w dole? Wyglądają jak mrówki". Dalej w tej tonacji, ale nie potrafię z pamięci dokładnie zacytować, co nasza obserwatorka Z GÓRY wtedy powiedziała.
"Mikrość" czy "małość" - bez różnicy. I tak oba rymują się z "przykrość".
Nawiasem mówiąc, mikrusa to czasem widuję z góry, ale nie ma to nic wspólnego ze światem. :P
Ja jak się wdrapałam swego czasu na Rysy, i to mój najwyższy zdobyty szczyt, to bardziej mnie interesowała bliskość chmur niż przyznawanie się , że potęga gór mnie przytłacza. Wszakże po to się wspinamy, żeby dotrzeć do nieba:))
Ciekawy sprzeciw, jednak upieram się przy swoim zdaniu. To, że z wysokości takiej Orlej Perci nie dostrzegasz grzebiących w śmietnikach, wcale nie znaczy, że oderwałaś się od rzeczywistości. Zobaczyłaś natomiast, jak małe są wszelkie problemy w obliczu bezkresu i nieskończoności, a ich emanację czuje się dopiero tam, w górze:)
Zależy, ja się nie muszę wdrapywać na szczyt, wystarczy, że sobie przełączę perspektywę w wyobraźni:)
Co do Twojego porównania, nie trywializujmy, czy małym problemem jest na przykład głodny człowiek w zestawieniu z wiecznością, czy jednak wieczność jest mniejszym problemem? To, że wejdziesz wysoko, nie znaczy że dotkniesz nieba.
Śmiem zaprotestować - nie ośmio lecz dziesięciotysięcznik - niczym Rów Mariański - nie, że tak denny ale w sensie głębi :-) Osobiście najbardziej cenię Konia Turyńskiego - to jest dla mnie szczyt szczytów gdy chodzi o absolutną perfekcję pod każdym względem ale Sátántangó to też arcydzieło. Koń bardziej mną wstrząsnął ale za to w Tangu jest więcej światła w tunelu...